Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Wrocławscy Zdobywcy

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
We Wrocławiu jest mnóstwo... Zdobywców. To dość oryginalna i, co tu dużo mówić, niezbyt grzeczna i szanująca prawo grupa ludzi. Nie zdobywają rzeczy, za które mogliby zostać pochwaleni przez większość praworządnych obywateli naszego miasta. Jeżeli zostaną przyłapani na "akcie zdobywania" najczęściej budzą przerażenie albo niesmak. Zdobywają jednak nadal – wchodzą na mosty, pomniki, rusztowania, dźwigi – cokolwiek, byle było wysokie. Po co? Dla szpanu, draki, bo da radę, bo człowieka zawsze ciągnęło aby włazić tam, gdzie nie wolno.
Wrocławscy Zdobywcy
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Wrocławscy Zdobywcy
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Wrocławscy Zdobywcy
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Wrocławscy Zdobywcy
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.

Ludzie mają różnego rodzaju hobby. Jedni zbierają znaczki, inni kolekcjonują nalepki, jeszcze inni jeżdżą konno, graja w piłkę nożną... Jest jednak we Wrocławiu sporo osób, których interesuje inny rodzaj aktywności. Nie stanowią zwartej grupy - każdy swoje hobby realizuje we własnym gronie, czasami w samotności. Można ich ogólnie nazwać Zdobywcami, ponieważ celem jest zdobycie jakiegoś wysokiego obiektu. Oczywiście robią to najczęściej nielegalnie, zdarza się, że pod wpływem alkoholu. Nie są w żadnym razie grupą godną naśladowania, ale... są. Postanowiliśmy dotrzeć do niektórych i zapytać przede wszystkim: po co to robią?

Wrocław miastem zdobytych mostów

Jest w naszym mieście dwóch, w gruncie rzeczy statecznych mieszkańców, którzy, jak sami o sobie mówią "łażą po mostach, bo jest to ekscytujące". Co w tym ekscytującego?

- Przede wszystkim fakt, że robisz coś nielegalnie – mówi mężczyzna przedstawiający się pseudonimem Max. - Zdaję sobie sprawę, że dla wielu ludzi, to głupie tłumaczenie i będą mieli mnie za kompletnie nieodpowiedzialnego człowieka. Ale ja osobiście mam dość tych wszystkich ładnie mówiących i porządnych obywateli, którzy na zewnątrz są mili i poukładani, a w domu zamieniają się w potwory, albo w pracy wyżywają się na podwładnych. Ja mam potrzebę poczucia dreszczu emocji, posmakowania ryzyka i w ten sposób uwalniam ewentualne pokłady frustracji, pozbywam się narastających we mnie problemów.

Max razem z kolegą Bit'em uważają, że chodzenie po mostach ich uspokaja. Czasami trudno w to uwierzyć, gdy opowiadają o różnego rodzaju "mostowych przygodach".

- Jest to nielegalne, więc często włazimy na mosty po ciemku, albo wybieramy miejsca poza Wrocławiem, gdzie w dzień jest raczej mała szansa na wizytę policji czy sokistów – mówi Bit. - We Wrocławiu praktycznie weszliśmy na wszystkie mosty. Najfajniej było na Moście Grunwaldzkim, bo i obiekt nie jest najłatwiejszy do zdobywania, a również ryzyko wpadki i "zgarnięcia" przez policję jest dość spora, bo to ruchliwa część miasta.

Max z Big'iem weszli na Most Grunwaldzki pewnego lata o świcie. Twierdzą, że było cudownie.

- To było naprawdę niesamowite – mówi Max. - I w zasadzie okazało się dość proste. Wskoczyliśmy wprost z chodnika. Mieliśmy specjalne, gumowane buty, żeby mieć przyczepność na pochyłym przęśle. Doszliśmy do pylonu i schowaliśmy w tej małej klitce u góry. Widok był zachwycający – wstawał świt, miasto było jak wymarłe, a my cieszyliśmy się jak dzieci. Adrenalina nam buzowała w żyłach. Po kilkunastu minutach zeszliśmy, a w zasadzie zjechaliśmy jak po zjeżdżalni i z powrotem byliśmy na chodniku.

Most Grunwaldzki okazał się dość łatwym wyzwaniem. Max i Big mają jednak w zanadrzu kilka dość karkołomnych wejść.

- Szczególnie fajne są mosty kolejowe - mówi Big. - Dobrze się po nich chodzi, bo mają sporo kratownic, niestety wiele przepraw kolejowych we Wrocławiu i w okolicach jest nadszarpnięta zębem czasu. Któregoś dnia właziliśmy na jedną z podwrocławskich "kolejówek". Wydawało się łatwo, wzięliśmy ze sobą nawet termosy, żeby na górze zrobić sobie piknik. Dojście było po drabince z boku. Okazało się, że jest przerdzewiała i urwał się jeden szczebel. Na szczęście drugą ręką trzymałem się poręczy i zawisłem nieco bezwładnie nad nad lustrem wody. Max mnie na szczęście podtrzymał, najprawdopodobniej uratował mi życie.

- Jest niestety parę obiektów, których nie zdobyliśmy i raczej nie ma szans – dodaje Max. - To na przykład Most Milenijny. Mimo całego szacunku dla własnego hobby – nigdy nie narażamy się na pewną śmierć. A Milenijny to po prostu pajęczyna, wejście po linach jest zbyt niebezpieczne.

Odpowiedzialni ludzie – można by nawet pomyśleć, prawda? Max i Big na co dzień są zwykłymi mężczyznami po trzydziestce. Pracują w firmach, mają rodziny. Nie należą do żadnych klubów wspinaczkowych. Łażą po mostach, ot tak - dla siebie.

- To zaczęło się kilka lat temu, może jest to syndrom zbliżającego się kryzysu wieku średniego, nie wiem – kończy Big. - Pamiętam tylko, że gdy którejś nocy po prostu wszedłem na jeden z Mostów Młyńskich, to poczułem się naprawdę dobrze. I o to chodzi.

Zdobywca pomników

Wydaje się, że świt jest ulubioną porą zdobywców. Właśnie nad ranem, pewnego wczesnoletniego dnia, spotkałem Maćka. Szedłem przez Park Grabiszyński, a on siedział na szczycie Pomnika Wspólnej Pamięci - symbolicznego miejsca upamiętnienia mieszkańców Wrocławia pochowanych na nieistniejących cmentarzach stolicy Dolnego Śląska.

- Nie czujesz, że to może być profanacja? - spytałem go zadzierając głowę do góry.

- Nie czuję – odpowiedział z uśmiechem. - Jest to forma hołdu jaki oddaję tym ludziom.

Hołd hołdem, ale w gruncie rzeczy dla Maćka, wrocławskiego studenta, było to chyba w głównej mierze zdobycie kolejnego obiektu wznoszącego się ponad poziom trawnika. Jego zdobywanie jest czymś, co zostało mu z dzieciństwa.

- Wychowałem się w małej mieścinie na północy Polski – opowiadał. - Tam naprawdę nie było niczego wysokiego. Nawet domy były niskie, żadnych pomników, górek, masztów, ścian. Z kolegami w dzieciństwie wspinaliśmy się więc na drzewa. Im przeszło, mi zostało. Dla mnie Wrocław jest idealnym miastem. Jest tu tyle różnych obiektów na które po prostu muszę się wdrapać.

W przeciwieństwie do zdobywców mostów - Maciek zdobywa głównie pomniki. Nie gardzi oczywiście mostami czy dachami wieżowców, ale pomniki – to dla niego wyzwanie.

- Najbardziej lubię włazić na pomnikowe zwierzęta – mówi. - Najwygodniej siedziało mi się na koniu Amora w Parku Kopernika. Wchodziłem tam kilka razy, to niesamowite popatrzeć na okolice z tej perspektywy. Teraz jest gorzej, bo założyli tam monitoring, ale raz wszedłem, wiedząc, że mnie nagrywają - żeby udowodnić sobie, że można.

Największym wyzwaniem było jednak wejście na pomnik Bolesława Chrobrego przy Domu Handlowym Renoma.

- Wszyscy mówili o tym pomniku, że brzydki, pokurczony i takie tam - dodaje. - Mi natomiast od razu wpadł w oko, głównie dlatego, że wejście na niego mogło sprawić nieco problemów. Najgorzej było pokonać postument, a i gramolenie się na zad konia, też nie było łatwe. Robiłem to w nocy, myślałem, ze nikt mnie nie zobaczy, ale ktoś nagle zaczął krzyczeć, a na Podwalu zobaczyłem, że jedzie policja. To był skok z naprawdę wysokiego konia - co by nie mówić o jego krępej posturze. Myślałem, że sobie połamię nogi, ale było wszystko w porządku. Nie posiedziałem sobie z Chrobrym zbyt długo. Jeszcze się spotkamy – dodaje z uśmiechem.

Wysokie Krzesło

- Panie, gdzie jest policja czy straż miejska, przecież te głupki kark sobie skręcą! – zadzwoniła niedawno do naszej redakcji zdenerwowana pani Mirosława. Wrocławiankę przeraził niecodzienny widok gdy spacerowała w okolicy Teatru Współczesnego.

- W biały dzień, w niedzielę dwóch młodych ludzi wlazło na to krzesło, co je w wakacje postawili, i zdjęcia sobie robili – relacjonowała. - Ja krzyczę do nich, że spadną, a oni, że student zawsze spada na cztery łapy.

Spadającego na cztery łapy studenta dość łatwo było znaleźć na... jednym z portali społecznościowych. Zdjęcie, gdy siedział na krześle nie pozostawiało wątpliwości, że zawsze lubił spoglądać z góry.

- Nie dorabiam do tego żadnej ideologi – wyjaśnia Kacper. - Jest to może i nieodpowiedzialne, ale ja po prostu lubię robić tego typu rzeczy. Wspinałem się już na Szermierza koło Gmachu Głównego Uniwersytetu i na Fredrę w Rynku. Oczywiście tylko po to, żeby zaszpanować, nie chciałem zabrać ani szpady ani pióra. Trochę strachu było, ale za to dziewczyny mnie potem uwielbiały!

Szermierz, Fredro i Krzesło, to dość poważne wyzwania dla młodych Zdobywców.

- Robimy to pod okiem kamer policji i straży miejskiej, dlatego to jest takie fajne – mówi Mikołaj, inny wrocławski student. - Nie są to jakieś wysokie obiekty, nie jesteśmy też jakimiś zapalonymi wspinaczami, po prostu dla draki. Robimy to świadomie, nie będąc pod wpływem alkoholu. W razie wpadki, to chyba jest jeszcze gorzej, co nie?

Wysokie stężenie

Niektórzy Zdobywcy decydują się na wysokościowe eskapady nie po to, żeby poczuć dreszcz emocji. Nagle przybywa im odwagi, ubywa rozumu – czyli są po prostu pijani. Najbardziej obfitującym okresem w tego typu zabawy są juwenalia.

- Oni sa jak jakieś małpy – mówili w tym roku strażnicy miejscy podczas studenckiego święta. - Włażą na te pomniki, chcą dotknąć pióra Fredry, albo zabrać szpadę Szermierzowi. Ściągamy jednych, odjedziemy kawałek, a tu kolejne zgłoszenie, no to wracamy, ładujemy kolejnego delikwenta. Podczas jednego kursu wpakowaliśmy czterech pijanych "skoczków" jak o nich mówimy. Lądują na Izbie Wytrzeźwień, potem płacą wysokie mandaty, ale chyba niczego ich to nie uczy, bo często się zdarza, że skaczą nam po pomnikach.

Okazuje się, że Zdobywców pod wpływem również jest dość sporo w naszym mieście. Najczęściej jednak traktują swoje wyczyny jako wybryk, zapewniając, że nigdy już nie będą nigdzie włazić.

- Człowiek czasami robi głupie rzeczy, a jak sobie jeszcze wypije i jest wkoło grupa znajomych, to się zaczyna licytacja, kto co zrobi – opowiada Mateusz. - "Co, ja nie wejdę?" – pamiętam gdy to powiedziałem podczas jakiejś plenerowej imprezy w okolicach Wyspy Słodowej. No i wlazłem na... dźwig. Sam nie wiem dokładnie jak. Będąc przy tej budce, co siedzi w niej operator, pamiętam, że zdziwiłem się, że jest zamknięta. Napisałem więc markerem am szybie – "Tu byłem" i... nieco otrzeźwiałem. Gdy spojrzałem w dół myślałem, że umrę ze strachu. Zszedłem jakoś cały się trzęsąc, a na dole byłem kompletnie trzeźwy. Za nic w świecie już nigdzie nie wejdę!

Pociąg do nieba

Niektórzy Zdobywcy wchodzą na różne obiekty, po to żeby stać się sławnymi. Tak było w przypadku Piotrka, który prowadzi blog w internecie. Któregoś razu postanowił pojechać... pociągiem.

- Robiłem już różne rzeczy w całej Polsce – mówi. - Fotografowałem się nago przed wejściem do komisariatu w Kołobrzegu. Przeszedłem trzymając się rękami po balkonie jeden z galerii handlowych, ostatnio zaś wspiąłem się na pociąg, który wbili w ziemie obok schronu na placu Strzegomskim we Wrocławiu.

Piotrek wspiął się w okolice komina parowozu i zaczął krzyczeć "dokąd jedzie dziś ten pociąg". Miał zamiar opisać całą przygodę jak zwykle na blogu i opatrzyć ją zdjęciami. Na dole miał go sfotografować kolega, ale nagle okazało się, że kolega zniknął.

- Zacząłem więc schodzić powoli, uważając że wszystko jest w porządku - mówi Piotrek. - Gdy byłem na dole dopadli mnie policjanci. Przesiedziałem noc w areszcie. Teraz mam sprawę, do więzienia mnie raczej nie wsadzą, co najwyżej jakieś zawiasy, ale w papierach będzie już ślad, że karany. Ale powiem ci – warto było! Przejechać się pociągiem do nieba, poczuć się na wierzchołku... warto było.

Maszt wolności

Wspinanie się nie jest wcale jakąś nową modą, która zapanowała we Wrocławiu. Studenci zawsze chodzili po pomnikach, według statystyk policyjnych podobnych przypadków nie jest ani mniej ani więcej. Zmieniają się co najwyżej obiekty, których przybywa w mieście. Jednak dla każdego Zdobywcy – symbolem i wyzwaniem jest oczywiście Iglica przy Hali Stulecia. Przez kilkadziesiąt lat jej istnienia wspięło się na nią wiele osób. Często dla draki, z chęci poczucia ryzyka, ale zdarzało się, że wspinano się żeby zamanifestować przekonania polityczne.

- Podczas Stanu Wojennego wspiął się na nią działacz Solidarności i zawiesił flagę zdelegalizowanego właśnie związku – mówi Daniel Gmiterek, historyk. - Natychmiast zaczęło o tym informować Radio Wolna Europa, a w okolicę hali zaczęło przychodzić sporo ludzi.

Milicja Obywatelska postawiła na nogi kilka garnizonów. Otoczono teren, zakazano wstępu i... zaczęto się zastanawiać co począć. Nie było chętnych do wspinaczki, we Wrocławiu nie było również odpowiednio wysokiej drabiny. Dopiero na drugi dzień przyjechał specjalny wyciągnik z Katowic i flagę udało się zerwać. Druga flaga zawisła całkiem niedawno – w sierpniu 2008 roku. Grupa członków stowarzyszenia „Młody Wrocław” na znak solidarności z prześladowanym przez władze Chin narodem tybetańskim zawiesiła na szczycie Iglicy flagę Tybetu.

- Iglica to wyzwanie i jeszcze na nią wejdę – dodaje Maciek, zdobywca pomników. - Mam zamiar podpisać się na jak najwyższym szczeblu markerem, a potem z dołu zrobić zdjęcie tego wpisu. W końcu to też pomnik, więc wchodzi w mój zakres zainteresowań.


RW



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Wtorek 16 kwietnia 2024
Imieniny
Bernarda, Biruty, Erwina

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl